niedziela, 10 listopada 2013

2. Zostało dziesięć minut...

Moi drodzy. Imię nadane Syriuszowi, było... mimowolną decyzją. On po prostu od zawsze miał tak na imię. Snując historie o Lorelei i Williamie, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Syriusz to prawdziwa i namacalna osoba, która pomaga mi ułożyć całą tą historię w całość. Niektórym postaciom imiona przypisały się same. Tak było w przypadku Enigmy, Marcela i wielu innych, których jeszcze poznacie.

Cytat, który znajdował się na początku rozdziału pierwszego, a o który pytaliście, jest mojego autorstwa :)

Publikuję to dopiero teraz, gdyż wcześniej nie mogłam zalogować się na bloggera. Szaleństwo z tym portalem. Chociaż... i tak jest tu lepiej, niż na onecie.

_____________


Dostrzegł to. Cień, który z zawrotną prędkością przemieszczał się pomiędzy grobami.
Cień, który mógł mieć w sobie coś z człowieka.

***

Zostało dziesięć minut.

Byłeś kiedyś w Nowym Jorku? Nie? Wiele nie straciłeś.
Widziałam, jak rodzi się to miasto. Widziałam jak się zmienia, rozwija i upada.
A dziś, siedząc na schodach przed niewielką apteką, z zaciekawieniem przyglądałam się mijającym mnie w pośpiechu ludziom. Dolny Manhattan ma to do siebie, że nigdy się nie zatrzymuje. Cisza, jest tu więc czymś zupełnie obcym. Pogrążona w pracy, ogłupiona przyziemną paplaniną masa...
Silna, a zarazem słaba. Taka ograniczona. Taka pewna siebie. Swoich przekonań, marzeń i umiejętności. Myśląca, że zna każdą przyczynę i skutek.
 Przez całe życie wiruje gdzieś pomiędzy pragnieniami, a strachem przed ich realizacją. Przed tym, co mogłoby być i trwać. Tak desperacko szuka we wszystkim sensu. Jakichś tkliwych wartości. Z zafascynowaniem słucha o miłości, namiętności, oddaniu... słucha tak, jak gdyby nie zauważała tego dookoła samej siebie.
Głęboko w sobie... w swojej duszy... w zakorzenionych resztkach pierwotnych wartości czuje, że zasługuje na więcej, niż ma. Że może żyć piękniej, mocniej i dłużej. Jedyną przeszkodą jest nie strach. Nie naiwności. Jedyną przeszkodą, jest drugi człowiek.
Przez dwa tysiące lat, zdołała wykształcić w sobie poczucie sprawiedliwości i dobra, tylko po to - by teraz - skutecznie je usypiać.

Pięć minut.

Po krótkiej chwili spostrzegłam, że stanął przede mną wysoki, szczupły mężczyzna w markowym garniturze od Bossa. Kasztanowe włosy połyskiwały w skąpym świetle, a ciemne oczy, pełne rubinowych refleksów - uważnie mierzyły mnie od stup, do głów. Prychnęłam, gdy zalała mnie mieszanina irytacji i rozbawienia.
- Czyżby nie cieszyła cię już moja obecność w tym mieście, Lorelei? - podjął, cmokając z dezaprobatą.
- Śledzisz mnie. - ucięłam, starając się przybrać rozluźniony ton głosu. - Zgaduję, że ma to coś wspólnego z Kluczem. Martwicie się, że mogę go zabić, prawda? Że po raz kolejny pokrzyżuję wam plany... rozmawialiśmy już o tym, Syriuszu.
- Owszem. Ale nikt z wyżej postawionych nie cieszy się, że pozostawiono cię tu samopas. W dodatku media aż huczą, przez wzrastającą w okolicy liczbę morderstw i tajemniczych samobójstw. A to... co wydarzy się za moment, wcale nie załagodzi sytuacji. - stwierdził, nerwowo sprawdzając zegarek. - Co ty tu właściwie robisz?
- Powiedzmy, że chciałam zająć sobie miejsce w pierwszym rzędzie.
- Mówisz tak, jakby całe to wydarzenie nie budziło w tobie absolutnie żadnych uczuć...
- Czemu miałoby być inaczej? To tylko ludzie. Umrą tak, czy inaczej. Co za różnica w jaki sposób?
- A więc to prawda... - zawahał się, jak gdyby nie do końca wiedząc, jak ubrać w słowa to, co chciał mi powiedzieć.. - Pozbawiono cię już całego człowieczeństwa. Nie czujesz nic, prawda? Kompletnie nic...
- Wątpiłeś w to? - obruszyłam się teatralnie. On jednak nie wychwycił sarkazmu, więc podniosłam się z miejsca, dokładnie otrzepując przybrudzone kurzem ubranie. Kremowa sukienka, którą na sobie miałam, nie nadawała się do przesiadywania na schodach. - Jeszcze minuta. Słyszysz?
- Świst powietrza. - stwierdził, porozumiewawczo kiwając głową.- To zawsze tak wygląda? Czujesz ból w klatce piersiowej i jakiś cichy głosik w twojej głowie mówi ci, że coś jest nie tak? Że nie powinno cię tu być?
- Nie. Po prostu idziesz do pracy, siadasz przy biurku i zaczynasz przeglądać stertę papierów, które przyniósł szef. Ktoś podaje ci świeżo parzoną kawę. Odbierasz pierwszy telefon... a potem... potem wszystko się kończy. W jednej sekundzie, cały twój świat... znika. - szepnęłam, demonstracyjnie pstrykając palcami. W tej samej chwili samolot uderzył z prędkością 790 kilometrów na godzinę w północną wieżę World Trade Center, pomiędzy piętrem dziewięćdziesiątym trzecim i dziewięćdziesiątym dziewiątym. Odrzutowiec wbił się w wieżowiec, jednocześnie niszcząc rdzeń budynku, rozrywając klatki schodowe i rozlewając paliwo lotnicze. Silna fala uderzeniowa przemieściła się na dół i po kilku sekundach wróciła do źródła. Resztki samolotu i paliwo uległy zapaleniu. Ludzie, znajdujący się poniżej uszkodzonych  pięter zaczęli się ewakuować. Osoby powyżej tych miejsc, nie miały już szans na ocalenie. Przynajmniej setka pracowników, zdecydowała się na samobójczy skok. To, co działo się przed budynkiem, przypominało piekło. Krzyk. Płacz. Przeraźliwy wrzask, który odbijał się od ścian czaszki, jednocześnie krusząc ją i rozsadzając. Cała ta scena, przywodziła na myśl fragment filmu katastroficznego, ale... TO, działo się naprawdę. Spadający z ogromnej wysokości ludzie, upadali na nagrywających całe to zajście - gapiów. Gęsty dym ograniczał widoczność. W powietrzu unosił się pył, który utrudniał oddychanie.
Urzędnicy w nieuszkodzonej, południowej wierzy, nie podjęli nawet prób ewakuacyjnych. Wszystko działo się bardzo szybko...
Szesnaście minut później kolejny samolot uderzył z prędkością 950 kilometrów na godzinę w południową wieżę, trafiając ją między piętrem siedemdziesiątym ósmym i osiemdziesiątym czwartym. Części maszyny przebiły się przez budynek i wyszły po stronie wschodniej i północnej, spadając na ziemię, lub kilka budynków dalej. Rozpoczęła się masowa ewakuacja z południowej wieży, poniżej strefy uderzenia.
Ludzie zrozumieli, że nie był to zwykły wypadek.

- W imię czego? - szepnął, nerwowo ściskając trzymaną w dłoni teczkę.
- Czemu w ogóle cię to obchodzi? Nie powinieneś się tym przejmować. Czasem trzeba coś poświęcić. Czasem... są na tym świecie rzeczy ważniejsze, niż kilka ludzkich żyć. Póki tego nie zrozumiesz, będziesz słaby, Syriuszu. Słaby i bezużyteczny.
- Formułki, które deklarujesz, są sprzeczne z tym, co podpowiada ci serce. Ty i ja, mamy w sobie coś z ludzi. Być może to tylko ciało, ale... na prawdę tego nie widzisz? Jak możesz być tak zaślepiona? - jego policzki poczerwieniały, a głos podniósł się o oktawę. - Gdybyś tylko odważyła się dać im szansę. Jedną, jedyną szansę! Zrozumiałabyś, że są czymś więcej!
- Nie wiem, w jakim świecie żyjesz. Nie wiem, jak wygląda świat tych ludzi. Ale mój , to przede wszystkim wypełnianie rozkazów. - warknęłam, niemalże przytykając mu do twarzy swoją dłoń.- Wiesz, co to jest? Nasze piętno. Nasze przekleństwo. Nasza klątwa. I choćbyś nie wiem, jak bardzo się starał, nie przekonasz mnie do swoich racji. Wiesz czemu? Bo to oni nas naznaczyli. To oni zrobili z nas bestie. Nie zaprzeczaj! Może i nie wyglądamy jak nasi bracia i siostry, ale... jesteśmy dokładnie tacy sami. Bezlitośni. Pozbawieni skrupułów. A wszędzie, gdzie się pojawimy, szerzy się zaraza, głód i śmierć. Chcesz dowodów? - pełne jadu warknięcie sprawiło, że mężczyzna drgnął i wyprostował się.- Proszę! - krzyknęłam, odwracając się na pięcie. Moją uwagę przykuła piękna, zapłakana kobieta, siedząca na krawężniku. Krzyczała, zrywała z siebie ubrania, wyrywała włosy. Ludzie mijali ją pośpieszne, obrzucali spojrzeniami, pełnymi litości. Ale nikt się nie zatrzymał. Nikt nie pomógł jej wstać. Nikt nie przejmował się jej tragedią. Nie dotyczyła ona bowiem nikogo, poza nią samą.
- Co się stało? - powiedziałam, kucając przed nią i mówiąc tonem, który kojarzył mi się z odwiedzinami przy łóżku kogoś śmiertelnie chorego. W chwili, gdy spod opuchniętych powiek wyłoniły się wielkie, szklane oczy, udało mi się wychwycić moment, w którym mój towarzysz wstrzymał oddech.
- On tam jest... na osiemdziesiątym ósmym piętrze... Patrick. Mój mąż... Patrick Luft . - wychrypiała, a jej twarz wykrzywił ból. Ból tak dotkliwy. Tak przerażająco realny, że aż mogłam go dotknąć.
- Lorelei! - zawołał Syriusz, łamiącym się od płaczu głosem. - Nie rób tego, Lorelei!
- Patrick... to takie ładne imię. Macie dzieci? - Szepnęłam, rozczesując palcami jej długie, przybrudzone pyłem włosy.
- Dwójkę. Lexi ma już dwa latka. Alex sześć...
- Jak masz na imię? Może ja, i mój towarzysz, Syriusz, możemy ci jakoś pomóc? Widzisz... on bardzo ceni sobie ludzi. Jestem pewna, że zrobi dla ciebie wszystko. - zapewniłam, przyciskając ją do siebie.
- Caroline Luft. Patrick... on tam jest... Na osiemdziesiątym ósmym piętrze. Patrick Luft. - zaszemrała, zanosząc się jeszcze głośniejszym płaczem, niż wcześniej.
- Cóż, Caroline. - zaczęłam, szepcząc jej wprost do ucha na tyle głośno, by mężczyzna mógł mnie usłyszeć. - Patrick nie żyje. W trakcie uderzenia, osunęło się kilka pięter. Zginął, przygnieciony sufitem. A teraz... możesz do niego dołączyć. - dodałam, urywając jej głowę.
Ciszę rozdarł krzyk. Dwa kruczoczarne skrzydła wystrzeliły z ciała mężczyzny, który w mgnieniu oka pojawił się za mną. Pierwsze uderzenie powaliło mnie na ziemię. Drugie - odebrało mi dech. Demon złapał mnie za szyję, niemalże miażdżąc przy tym krtań. Choć nie sprawiało mi to fizycznego bólu, ludzkie ciało nie wytrzymało. Zaczęłam dławić się własną krwią.
 - Pomyliłem się...- wysyczał, gdy trzasnął mi pierwszy kręg. - Ciebie nie da się ocalić. Ktoś taki jak ty... nie zasługuje na zbawienie!
 - Nie ma na tym świecie czegoś takiego!. - wrzasnęłam, a potężny ból niemalże rozsadził mu czaszkę. Chwycił się za głowę ściskając ją tak mocno, że krew poczęła tryskać mu z uszu, nosa, a nawet ust. Widok, był przerażający. - Myślisz że możesz mnie zabić?! Że jesteś w stanie odebrać życie czemuś takiemu, jak ja? Dalej! Tylko byś mi pomógł! - krzyczałam, śmiejąc się piskliwie i miażdżąc mu obie stopy. Kiedy już upewniłam się, że nie wstanie, ostatkiem sił doczołgałam się do ciała zamordowanej kobiety. Rytuał musiał zostać ukończony. Rozerwałam jej ubranie, znacząc na zimnym już ciele pradawne, boskie symbole. Ostatnim elementem tej układanki, było złożenie człowieka w ofierze. Dostosowując się do otrzymanych rozkazów, nabiłam jej ciało na najbliższy znak, a głowę zabrałam ze sobą.
Wiadomość została przekazana.

***

 - Możesz dzwonić nawet w środku nocy...
 - Nie wiem, czy chcę cię w to mieszać, Fynn. - zdążył wychrypieć wokalista, bo nagle owionął go zimny podmuch, a język wywinął mu się w stronę gardła. Niemal automatycznie sięgnął ręką do ust, ale w tej samej chwili język wrócił na właściwe sobie miejsce. To było ostrzeżenie. Kolejne tego dnia. Nie mógł narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo? Tak. Czuł to. Czuł to bardzo wyraźnie. Wiedział, że w ciemności czai się coś, czego istnienia nie potrafi jednoznacznie zdefiniować. Luka w pamięci, która powstała na skutek przedawkowania, nie dawała mu spokoju. W tamtym dniu, kryła się odpowiedź na wszystkie, dręczące go pytania. Od tego czasu, nic nie było już takie samo. Koszmary. Wizje. Cienie, które obserwowały każdy krok. Myśli, przeszywające umysł, nie należące do niego...  to nie było normalne.
 - Co by się nie działo...
 - Nie. Tak nie można, rozumiesz? Może to tylko stres, a może i coś więcej. Muszę odpocząć. W końcu... zaraz trasa, no nie? - uciął, przekraczając próg apartamentu. - Dobranoc, Fynn. - Dodał, nawet na niego nie patrząc. Drzwi zamknęły się leniwie, a on nie miał zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Z tylej kieszeni wąskich jeansów wyciągnął nieco pogniecioną już paczkę papierosów, włączył radio i z cichym westchnieniem opadł na stojący w koncie fotel. Widok za oknem był wprost olśniewający. Oto przed nim, rozpościerała się panorama wiecznie żywego miasta aniołów. Słońce chowało się już za drapaczami chmur, a na ulicę wylewała się amerykańska młodzież. Kiedyś też taki był. Uwielbiał zabawę, alkohol i kobiety.
Co się stało? To chyba strach. Strach... i tęsknota.
Tęsknota za życiem, które niegdyś prowadził. Może i było szybkie. Nieuważne. Wymagające. Może nie zawsze mu się podobało. Ale tylko wtedy czuł, że jest w stanie zapanować nad własnym losem. Że nikt nie może go kontrolować. Był przecież tym wybranym. Tym, któremu udało się przełamać stereotyp. Wyrwać z okowów zwykłego, szarego koegzystowania.
Wyciągnął z barku stary, opasły zeszyt.

Przestałem istnieć, jako Ja.
Pozostało ciało i tylko te blizny wciąż utwierdzają mnie w bolesnym przekonaniu, że jeszcze nie zwariowałem. Że nie wymyśliłem sobie całej tej historii jedynie po to, by zwrócić na siebie ICH uwagę.

Metalowa obręcz ściskała to biedne, niewinne serce. Cierpiał. Cierpiał tak, jak jeszcze nikt nigdy przedtem. Tak, jak nikt nie powinien cierpieć. Był to bowiem ten rodzaj bólu, który popycha ludzi ku największym, życiowym pomyłkom. Ten, którego nie sposób uciszyć, ni uśmierzyć. Który rodzi się i dojrzewa głęboko w nas.
Który zabija. Dzień po dniu.
W tej samej chwili do salonu wpadł jego brat. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatnio rozmawiali. Stali się sobie tacy obcy. Tak absurdalnie dalecy.
 - To się nie uda, Will. Ta trasa. Przecież wiesz, jak jest... - zaczął, ale najwyraźniej nie dane było mu skończyć. Wzrok, którym obrzucił go wokalista, miał w sobie zbyt wiele smutku. Zbyt wiele żalu i wyrzutu.
 - Wszystko jest już uzgodnione. Nie ma czasu na zmiany. Bilety wyprzedane, hale wynajęte...
 - Słuchaj... nie jesteśmy już tymi, za których się podajemy. Świat nas nie kocha. Świat nas nie chce. Świat nie potrzebuje słabych... tylko ich niszczy. Kiedy na mnie patrzysz, pytasz, co jest nie tak. Wszystko jest nie tak, rozumiesz? Nie pasujemy tu! Chcieliśmy grać, bo to kochamy. Teraz, jesteśmy już tylko marionetkami. Nędznymi, zniszczonymi lalkami. Spójrz na siebie. Zacząłeś brać i pić. Ja tak samo. Nasza matka nie żyje, a my nie potrafimy nawet usiąść i zapłaka!
 - Zrób to dla mnie. Nie odbieraj mi tego, Tom. Nie odbieraj mi czegoś, co pozwala mi oddychać. Zabijesz mnie, jeśli teraz odejdziesz.

Każdy człowiek, ma w sobie ukrytego potwora.
Przerażającą bestię, żywiącą się strachem, wstydem i nienawiścią. 
Coś, co bez przerwy niszczy nas od środka.
Co sprawia, że patrzymy na innych z takim bólem, że aż brakuje im tchu i odwagi.
A ja... Ja byłam ich bestią - choć może jeszcze wtedy nie zdawali sobie z tego sprawy.

***

Ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz.

Czasem wydaje nam się, że nasze życie należy tylko do nas. Że to my decydujemy o tym, jaką ścieżkę obierzemy, gdzie zamieszkamy i jak umrzemy.
Czasem wydaje nam się, że to wszystko ma jakiś głębszy sens. Że istnieje pewna zasada. Reguła, dla której znajdujemy się właśnie tu i teraz.
Czasem wydaje nam się, że mamy jakiś wybór.
Że nasza ofiara- nie idzie na marne.

Od niepamiętnych czasów ludziom wmawia się, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki.

- Gdzie ona jest? Wiem, że podróżujecie w parach! - krzyknął, choć nawet nie spodziewał się  odpowiedzi. Bezwładne ciało młodej kobiety unosiło się jakieś trzy, lub cztery metry nad ziemią. Z tej wysokości ciężko było stwierdzić, czy jeszcze żyje. Nienaturalnie powyginane kończyny i szeroko rozpostarte ramiona drżały niezauważalnie. Czy cierpiała? Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Wpojono mu bowiem, że ból nie leży w ich naturze. Tak samo, jak litość. Gdyby choć na sekundę stracił czujność... gdyby się zawahał - nie uszedłby z życiem. Myśliwy, stałby się zwierzyną. - Gadaj, albo użyję siły! - zagroził, a z ust ofiary wydobył się zduszony śmiech. Jego reakcja była niemal natychmiastowa. Szmaragdowe oczy kobiety wpatrywały się w czarne oczy Łowcy, gdy niewidzialna uprząż coraz mocniej zaciskała się na jej wątłym ciele. Chwilę później, ciszę rozdarł pisk i chrzęst łamanych kości
- Idź do diabła! - Wysyczała, przez zaciśnięte zęby.
- Brzmi, jak zaproszenie na kawę.
Po tych słowach wykrzywiła wargi w grymasie, który miał być chyba uśmiechem.
- Wiesz, że nic ci to nie da, prawda? Nas nie da się zabić. Myślisz, że nie próbowaliśmy? Takie istnienie... jest wręcz nie do zniesienia. - wyznała, jak gdyby nigdy nic. Ostatni promień zachodzącego słońca oświetlił jej zmęczoną twarz. Była piękna. To absurdalne, jak wiele kryli w sobie skrajności. - Być narzędziem. Przedmiotem, w rękach szaleńców. Ale ty chyba wiesz, jak to jest. Mam rację... Klaus?
- Przestań mącić mi w głowie!
- Tak zabawnie jest robić to, co ci karzą? Pomyśl... jak wielu przyjemności musiałeś sobie odmówić? A Ellie? Tak miała na imię, prawda? Piękna, zielonooka Ellie. Jak zginęła? To był... wypadek. Tak? Jakiś podróżny jej nie zauważył. Zachwiała się i wpadła tuż pod nadjeżdżający pociąg. Ale ty wiesz, jak było naprawdę. Szukali cię. Miała pecha, skoro wpadła akurat na Solarę...
- Nie obchodzi mnie kim jesteś, ani czego tu szukasz... - przerwał, nerwowo rozglądając się za telefonem. Wiedział, że długo jej tak nie utrzyma. Bez pomocy, najprawdopodobniej nie dożyłby wschodu słońca. A on przecież nie mógł umrzeć. Nie tak. Nie tu. Nie z jej ręki. Nie- przed dokonaniem zemsty. - Ale jeśli powiesz mi coś na jej temat... jeśli dzięki temu, będę miał szansę ją odnaleźć i...
- I zginąć w tak samo bezsensowny sposób, jak tysiące ludzi przed tobą? Powiedz mi... skąd bierze się w was takie szaleństwo?
- To nie szaleństwo. To miłość. Ale jak ktoś zupełnie pozbawiony zdolności odczuwania, miałby mnie zrozumieć? Dla ciebie, to tylko stek bzdur,ale ja... ja, patrzę na to w zupełnie odmienny sposób, i właśnie to - czyni mnie prawdziwie silnym. Dzięki temu, nie zginę. Nie ważne, z jak silnymi istotami przyjdzie mi się zmierzyć...
- Nie poddam się, póki jej nie zabiję. - dokończyła, uważnie ilustrując go wzrokiem. - Nie wiem, czy świadczy to o twojej głupocie, czy heroizmie. W końcu... to i tak bez znaczenia, skoro zaraz zginiesz. Słabniesz. Z każdą chwilą. Z każdą sekundą... czas działa na twoją niekorzyść, Kestner. Na twoim miejscu, zaczęłabym się modlić. Już tu, czuję zapach twojej krwi. - syknęła, oblizując spierzchnięte wargi. W przeciągu zaledwie kilku minut, jej wygląd diametralnie się zmienił. Nie przypominała już pięknej, drobnej kobiety, o nieziemskim spojrzeniu i uśmiechu anioła. Teraz - przybrała swoją
naturalną formę.

- Czy właśnie tak wygląda śmierć?

Zemsta.
Jak wiele jesteś w stanie zrobić, by jej dokonać? I czy aby na pewno warta jest swojej ceny?

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

1. Było nas siedmioro

Nie ma to jak napisać prolog i czekać pół roku, na opublikowanie pierwszego rozdziału. 
Nie wiem co się ze mną działo. To chyba ten natłok zadań. Problemów. Natrętnych myśli. 
Chciałam, by wszystko wyszło idealnie.
Błędy będę poprawiać na bieżąco. 

Ostatnimi czasy wydaje mi się, że przeznaczenie pcha mnie ku nowej, dalekiej drodze, ale otaczający mnie ludzie nie chcą pozwolić mi odejść.

Ta piosenka, towarzyszyła mi w czasie pisania całego rozdziału. Myślę, że do niego pasuje. Może nie poprzez słowa... ale z pewnością poprzez melodię.
http://www.youtube.com/watch?v=ndPEQqqURXU

Dziękuję wszystkim za powitanie i miłe słowa.
__________________________________________________________

Otaczający nas świat, nie składa się jedynie z ludzi.
Otaczający nas świat, to coś więcej.
Jakiś sekret.
Mroczna tajemnica.
Szczypta magii. 
To coś nieuchwytnego. Coś, co wykracza daleko, poza zdrowy rozsądek. Co nas przeraża. 
 
            Tego dnia otworzyłam oczy po raz pierwszy od wielu, wielu lat. Minęła cała wieczność, nim ludzkość przypomniała sobie o naszym istnieniu. Było nas siedmioro. Enigma – najstarsza ze wszystkich, Solara, Hydra, Drako, Syriusz, Gemma i ja. Lorelei. Ostatnia, którą powiła ciemność. 
Wraz z pierwszym oddechem, staliśmy się marionetkami w rękach szaleńców. Bronią, której tak naprawdę nie dało się kontrolować. Dowodem, na bezmiar ludzkiego okrucieństwa.
            Nie było w nas ani dobra, ani zła. Mięliśmy wypełniać rozkazy. Stanowiło to jedyny i nieodłączny cel naszej egzystencji.
            Bez pytań. Bez oczekiwań. Bez wahań. Bez zahamowań i wyrzutów sumienia. Jak maszyny. Bez myśli. Planów. Wspomnień. Tak łatwo było nam rodzić się i umierać. Tak łatwo zabijać i wskrzeszać. Nie było takiego strachu. Takiej ekstazy, która mogłaby nas porwać. W której moglibyśmy się zapomnieć. Wolność nie istniała. Nie dla nas.
            Stałam na skraju urwiska, a mroźny wiatr bezlitośnie smagał wycieńczonym podróżą ciałem. Czarna peleryna, sięgająca niemal do samej ziemi - łopotała jak skrzydła wielkiego ptaka. Chwilę później minęła mnie smukła postać siostry, której ostra twarz raz po raz pojawiała się w świetle księżyca. Za nią, wysunęła się kolejna.

A ciszę rozdarł krzyk i chrzęst łamanych kości.
Krzyk tak nieludzki.
Tak przerażająco tępy, rozdzierający najtwardsze nawet serca.
Krzyk, który nigdy do człowieka nie należał.
Bo żadna żywa istota nie mogłaby pomieścić w sobie tak wielkich pokładów nienawiści i żądzy mordu.

            Czy właśnie takie było nasze przeznaczenie? Kroczyć w cieniu. Budzić lęk. Być samemu. Samemu, bo przecież nikt nie chciałby trwać przy bestii. 

 ***

- Dlaczego? Dlaczego miałbym bać się ciebie? Śmierci? Czegokolwiek? Nie mam już nic. Pamiętasz? Odebrano mi wszystko. Dosłownie wszystko... - zakrył ręką oczy na wspomnienie, jak dalece nie po jego myśli potoczyło się kilka ostatnich miesięcy. To prawda. Stracił wszystko, co miał do stracenia. On nie upadł. On stoczył się na samo dno. Pisały o tym wszystkie brukowce, dzień za dniem obsmarowując go coraz to grubszą warstwą gówna. Jego zniszczona, tępo wpatrująca się w przestrzeń twarz, zdobiła okładki największych nawet magazynów. Ludzie nie mięli dla niego litości. - Nie zależy mi. Bo na czym? Nie wiem nawet kim ty tak właściwie jesteś. Po prostu... z dnia na dzień, wpadasz w moje życie i jeszcze bardziej przewracasz je do góry nogami. Mówisz coś o jakichś pieczęciach, polowaniu, innych wymiarach. Ale ja nic nie rozumiem! - wyszeptał, ostatkiem sił zdobywając się na stanięcie ze mną twarzą w twarz. Cichy, wylękniony i małomówny. Wydał mi się wtedy tak śmiesznie mały... słaby. Wystarczył jeden ruch. Pstryknięcie palcem, by padł bez życia.

Nie pozwól ciemności, by przejęła kontrolę nad twoim sercem, Lorelei.

            Ale ja już przecież byłam ciemnością. Właściwie... zabicie go, nie miało dla mnie znaczenia. Chciałam tylko uwolnić się od problemu. Uciec przed całą tą obłudą.

Nie jesteś zła.

            Zło, to pojęcie względne. Występuje tam, gdzie nie ma już Boga. Ale... czy Bóg w ogóle istnieje? Chyba nie. Bo gdyby rzeczywiście gdzieś tu był, to nie pozwoliłby na cały ten burdel. 
            Podobno cierpienie nie ma określonego wyglądu czy kształtu. A jednak... on, zdawał się być ucieleśnieniem życiowego trudu, bólu i strachu. Bał się. Bał się wszystkiego. Działy się bowiem rzeczy, których nie był w stanie racjonalnie wytłumaczyć. I to go zabijało. Dzień za dniem. Sekunda za sekundą. Oddech za oddechem. Bez mojej pomocy.
- Ta łzawa paplanina nie robi na mnie wrażenia. 
- Nie musi. - urwał, najzwyczajniej w świecie spuszczając głowę. - Nie oczekuję zrozumienia, ani litości.
- Dobrze. Bo jest mi to zupełnie obce.
Ciemne włosy okalały szczupłą, bladą twarz. Patrzył na mnie przez chwilę tylko po to, by ostatecznie znowu wbić spojrzenie w ziemię. Jak gdyby nie mógł znieść mojego widoku. Nie rozumiał tego, co się działo. Nie rozumiał, jak wiele mógł jeszcze stracić. Cisza, która nastała, wydała mi się wręcz nie do zniesienia. Uważnie rozejrzałam się po pomieszczeniu, badawczo mierząc wzrokiem każdy, napotkany przedmiot. Gabinet był schludny, czysty, zachowany w nowoczesnym, minimalistycznym stylu. Jedynym dodatkiem, który dostrzegłam, była niewielka, czarna ramka, przedstawiająca dwóch mężczyzn i kobietę. Leniwie przysunęłam ją do siebie, niby to od niechcenia, przyglądając się tym ludziom. Jednym z nich, był mój cel.

- Dlaczego już wtedy go nie zabiłaś?

            Mimowolnie zerknęłam w jego kierunku. Nadal mi się przyglądał. Może czekał aż zniknę. Aż najzwyczajniej w świecie rozpłynę się w powietrzu...

A on po prostu nie potrafił skupić się na niczym innym. Przez cały ten czas nie mógł przestać o tym myśleć. O niesamowitych oczach. Zimnych jak lód i nieprawdopodobnie błyszczących. Zupełnie jakby były ze szkła.

- Zabijesz mnie, bo taki masz rozkaz? - jego głos był tak samo przygaszony, jak wyraz malujący się na twarzy. Może nawet nie oczekiwał jakiejkolwiek odpowiedzi. Może chciał jedynie przerwać tą ciszę.
- Mam rozkaz chronienia cię przez czas nieokreślony.
- Przez czas nieokreślony - powtórzył jak echo. - Po co? 

 - Tak bardzo nimi gardzisz. - stwierdził, stając przy oknie. Przejechał dłonią po marmurowym parapecie, jednocześnie zgarniając z niego grubą warstwę kurzu. - A jednak wcale się nie różnicie. Tak wiele jest w tobie zła, Lorelei. Tak wiele pychy i egoizmu. Czujesz się od nich lepsza, prawda? Bardziej wartościowa. Godna istnienia, mam rację? Właśnie to, czyni cię człowiekiem. Zdolność do odczuwania. I choćbyś nie wiem jak bardzo się tego wypierała, oboje dobrze o tym wiemy. Zakorzenione w tobie człowieczeństwo, jest twoją największą bronią, ale i słabością. Boisz się, cierpisz, tęsknisz, a nawet śnisz... a skoro tak, to potrafisz też kochać.
- Twoja naiwność mnie bawi, Syriuszu.
- To nie naiwność. Ja po prostu wiem, że jesteś czymś więcej, niż my. 
- A ja wiem, że nie dla dobra, pokoju i dostatku nas tu wezwano. Pamiętasz kto to zrobił? - wysyczałam,  przykładając mu do twarzy swoją dłoń. Z jasną, niemalże atłasową skórą, w sposób niezwykle brutalny kontrastowała czerń pieczęci. - To nie ozdoba. To piętno. Takie same jak twoje. Takie same, jak pozostałych. Niczym się nie różnimy. I nie mów mi, że potrafię kochać. Nie mów, że mam z nimi coś wspólnego! Ja nie zabijam dla przyjemności. Nie obchodzi mnie ich bogactwo ani władza. I wiesz co? Brzydzę się tym, że tak łatwo przychodzi wam usługiwanie ludziom.
- Dobrze wiesz, że nie mamy innego wyjścia. - przerwał, ostatkiem sił powstrzymując drżenie głosu.
- Czyżby? W takim razie jesteście słabsi, niż myślałam. Skoro wam to odpowiada... róbcie co chcecie. Ja nie mam zamiaru latać za jakimś człowiekiem. 
- Więc co zrobisz? 
- Zabiję go - ucięłam. Po chwili namysłu odwróciłam się na pięcie, złapałam płaszcz i bez słowa ruszyłam ku drzwiom. Dalsza polemika nie miała najmniejszego sensu.
- Wiesz, jakie poniesiesz konsekwencje? Jeśli nie zabije cię zerwanie pieczęci... zrobią to Łowcy. Nie będą się musieli wysilać. Nie myśl też, że Ojcowie nie ruszą za tobą w pogoń. Za zerwanie umowy, grozi coś znacznie gorszego, niż śmierć. - gadał jak nakręcony czekając, aż zdam sobie sprawę z tego, że ma rację. Czekał, aż w końcu zatrzymam się i przemyślę to, co chcę zrobić.
Jednakże. Ten moment nigdy nie nadszedł.

Tak było najłatwiej, prawda?
Zniszczyć to, co powoduje ból.
- Tego nie wiem. Prawdę mówiąc... nawet mnie to nie obchodzi. Ktoś, kto stoi nade mną, ma względem ciebie wielkie plany. To wszystko.
- Więc nie zginę... - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie.
- Nie mów hop. Idąc tu, miałam zamiar rozerwać cię na strzępy. 
- Więc co się zmieniło? 

Najwidoczniej jakimś cudem...

- Chcę zobaczyć, co z tego wyniknie, ale teraz...

udało ci się wzbudzić w niej ciekawość.

... śpij. - szepnęłam, ogłuszając go. - I ani mi się waż, komukolwiek o mnie powiedzieć. W przeciwnym razie... zabiję ciebie i każdego, kto się o mnie dowie.

***

- Myślisz że to zrobi? 
- Nie. Jest inna... inna niż my. To prawda, nie czuje, ale... to dlatego, że nigdy wcześniej, nie miała bezpośredniej styczności z człowiekiem. Owszem, zabijała ich bez cienia zahamowań. Jednakże... on też nie jest taki, jak pozostali. - stwierdził dziwiąc się, że wcześniej na to nie wpadł. 
- Jeśli to co mówisz jest prawdą, Lorelei sprawi nam wiele kłopotów. Ciężko będzie utrzymać ją na smyczy, ale dzięki więzi z tym chłopcem... uda mi się nad nią zapanować. Tymczasem odsyłam cię do twojego Klucza. Dla bezpieczeństwa... miej oko na naszą małą Siódemkę. 
- Tak, Panie. - westchnął Syriusz, kłaniając się niemal do samej ziemi. Zgarnął z biurka dokumenty, które mu powierzono i bezgłośnie opuścił pomieszczenie. 

***

Dziesiątki, a może setki - ubranych na czarno postaci.
Rodzina, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi
Nawet niebo płakało.

- Wiesz, że narażasz się na ich komentarze, przyjeżdżając tu w takiej chwili, prawda?
- To moja matka, Fynn! Nie mogą oczekiwać, że tak po prostu usunę się w cień. - Will poczuł, że ogarnia go lekkie rozdrażnienie. Wsunął dłonie w kieszenie, westchnął cicho i zwolnił raptownie. Nie chciał, by ktokolwiek przysłuchiwał się ich rozmowie. - Co będziesz teraz robił? No wiesz... po rozwiązaniu zespołu. - zagadnął, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. Jego towarzysz skrzywił się nieznacznie, delikatnie wzruszając przy tym ramionami. On również nie posiadał jeszcze jakiejkolwiek alternatywy.
- A ty?
- Ja... Może założę jakąś firmę. Mam trochę oszczędności. - powiedział to tak cicho, że ledwo było go słychać. W duszy pluł sobie w brodę, że nawet przed własnym przyjacielem nie jest w stanie przyznać się do tego, w jak trudnej sytuacji się znalazł. - W każdym razie, jeszcze się nad tym nie zastanawiałem.
- Ale miałeś na to sporo czasu.
- Co masz na myśli? - podjął wokalista uśmiechając się wbrew sobie, jednak zaraz na powrót spoważniał.
- Zniknąłeś Will. Zniknąłeś, a my pisaliśmy, dzwoniliśmy, pukaliśmy do twoich drzwi i zaglądaliśmy przez okna. Gdzie cię wcięło? Tom łaził po ścianach, rozumiesz? Bał się, że coś sobie zrobisz. My też się baliśmy.
- Działy się rzeczy... o których nie powinienem mówić, Fynn. Rzeczy, których nie jestem wstanie wyjaśnić, bo tak na prawdę... sam nie wiem, czy po prostu ich sobie nie ubzdurałem. - przyznał, rozglądając się uważnie, by upewnić się, że nikt go nie usłyszał. - Może oszalałem. Może z żalu po śmierci mamy i utracie zespołu...
- Przestań! - przerwał basista, ale on mówił dalej. Jakby chciał to mieć jak najprędzej za sobą, doprowadzić do końca, zanim straci siły. Zanim sam przestanie wierzyć w to, czego był świadkiem.
- Zawsze mięliście mnie za osobę najrozsądniejszą ze wszystkich, ale... ja już chyba postradałem zmysły, rozumiesz? Rozmawiałem z kimś, kto nie istnieje. Kto pojawia się i znika w mojej wyobraźni, a nad kim nie panuję. Od tego czasu boję się wychodzić z domu. Boję się z kimkolwiek rozmawiać, wychodzić z psem na spacer. Cały czas się obracam. Sprawdzam, czy nikt mnie nie śledzi. Czy nikt nie wyłania się z ciemności.
- Kto to był ?
- Jakaś kobieta... Nie. Dziewczyna. Była pewnie trochę młodsza od nas. Bardzo ładna, ale... przerażająca. Miała takie wielkie, szklane oczy. To pamiętam najlepiej. Właściwie tylko te oczy wciąż upewniają mnie w przekonaniu, że sobie tego nie wymyśliłem...  - wyszeptał, a potem drgnął i znieruchomiał, a jego twarz była już tylko bladą, wykrzywioną w grymasie przerażenia maską. - Ona tu jest.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Chwila przewy

Rozdział miał ukazać się już przeszło miesiąc temu. Niestety wystąpiły pewne komplikacje. Mnóstwo pracy, problemy zdrowotne, szkoła, zaliczenia, zbliżająca się wystawa i względny chaos panujący w mojej głowie- w bardzo niekorzystny sposób odbija się na tym, co piszę.
Jako perfekcjonistka nie jestem w stanie opublikować czegoś, z czego nie będę w stu procentach zadowolona. Bardzo przepraszam Was za to, że musicie aż tyle na mnie czekać. Mój zapał do pisania tego opowiadania ani trochę nie zmalał. Wręcz przeciwnie! Wasze komentarze i przemiły sposób, w jaki mnie przyjęliście, dał mi wiele do myślenia.
Teraz wiem, że chcę dać z siebie wszystko :)
Do zobaczenia wkrótce !

piątek, 15 lutego 2013

Nowy początek



Prolog



Opowiedz mi coś. Cokolwiek. Chcę zapomnieć. Skupić się na czymś innym. Lepszym. Pozbawionym bólu, cierpienia i łez. Bez całej tej obłudy, kłamstwa i plastikowego gówna, które codziennie podaje nam się na srebrnej tacy. Opowiedz mi coś, bo tracę cierpliwość. Wiarę w ludzi. W człowieczeństwo. W jutro… chcę się tym cieszyć. Opowiedz mi coś. Chcę żyć tym złudnym bezpieczeństwem. Mydlącym oczy łgarstwem. Niech to kłamstwo będzie tak piękne… tak idealne… tak absurdalnie sztuczne i wyssane z palca, że aż przerażająco realne. Chcę w nie uwierzyć. Chcę napawać się tym snem. Zakłamaną rzeczywistością. Wymazać z pamięci całe to zło… świat… ludzi.

Nigdy nie myślałam, że odnajdę w nich coś, co warte będzie ocalenia. Czemu zdołam się poświęcić, a co niczym trucizna wypełni moje serce. Co pokocham- jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało.

-Zabijesz mnie. - stwierdził, nerwowo obracając w dłoni jakiś mały przedmiot.
-Boisz się?

Obserwatorzy