Moi drodzy. Imię nadane Syriuszowi, było... mimowolną decyzją. On po prostu od zawsze miał tak na imię. Snując historie o Lorelei i Williamie, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Syriusz to prawdziwa i namacalna osoba, która pomaga mi ułożyć całą tą historię w całość. Niektórym postaciom imiona przypisały się same. Tak było w przypadku Enigmy, Marcela i wielu innych, których jeszcze poznacie.
Cytat, który znajdował się na początku rozdziału pierwszego, a o który pytaliście, jest mojego autorstwa :)
Publikuję to dopiero teraz, gdyż wcześniej nie mogłam zalogować się na bloggera. Szaleństwo z tym portalem. Chociaż... i tak jest tu lepiej, niż na onecie.
_____________
Dostrzegł to. Cień, który z zawrotną prędkością przemieszczał się pomiędzy grobami.
Cień, który mógł mieć w sobie coś z człowieka.
***
Zostało dziesięć minut.
Byłeś kiedyś w Nowym Jorku? Nie? Wiele nie straciłeś.
Widziałam, jak rodzi się to miasto. Widziałam jak się zmienia, rozwija i upada.
A dziś, siedząc na schodach przed niewielką apteką, z zaciekawieniem przyglądałam się mijającym mnie w pośpiechu ludziom. Dolny Manhattan ma to do siebie, że nigdy się nie zatrzymuje. Cisza, jest tu więc czymś zupełnie obcym. Pogrążona w pracy, ogłupiona przyziemną paplaniną masa...
Silna, a zarazem słaba. Taka ograniczona. Taka pewna siebie. Swoich przekonań, marzeń i umiejętności. Myśląca, że zna każdą przyczynę i skutek.
Przez całe życie wiruje gdzieś pomiędzy pragnieniami, a strachem przed ich realizacją. Przed tym, co mogłoby być i trwać. Tak desperacko szuka we wszystkim sensu. Jakichś tkliwych wartości. Z zafascynowaniem słucha o miłości, namiętności, oddaniu... słucha tak, jak gdyby nie zauważała tego dookoła samej siebie.
Głęboko w sobie... w swojej duszy... w zakorzenionych resztkach pierwotnych wartości czuje, że zasługuje na więcej, niż ma. Że może żyć piękniej, mocniej i dłużej. Jedyną przeszkodą jest nie strach. Nie naiwności. Jedyną przeszkodą, jest drugi człowiek.
Przez dwa tysiące lat, zdołała wykształcić w sobie poczucie sprawiedliwości i dobra, tylko po to - by teraz - skutecznie je usypiać.
Pięć minut.
Po krótkiej chwili spostrzegłam, że stanął przede mną
wysoki, szczupły mężczyzna w markowym garniturze od Bossa. Kasztanowe włosy
połyskiwały w skąpym świetle, a ciemne oczy, pełne rubinowych
refleksów - uważnie mierzyły mnie od stup, do głów. Prychnęłam, gdy zalała mnie mieszanina irytacji i rozbawienia.
- Czyżby nie
cieszyła cię już moja obecność w tym mieście, Lorelei? - podjął,
cmokając z dezaprobatą.
-
Śledzisz mnie. - ucięłam, starając się przybrać rozluźniony ton
głosu. - Zgaduję, że ma to coś wspólnego z Kluczem. Martwicie się, że
mogę go zabić, prawda? Że po raz kolejny pokrzyżuję wam plany... rozmawialiśmy już o tym, Syriuszu.
-
Owszem. Ale nikt z wyżej postawionych nie cieszy się, że pozostawiono cię
tu samopas. W dodatku
media aż huczą, przez wzrastającą w okolicy liczbę morderstw i
tajemniczych samobójstw. A to... co wydarzy się za moment, wcale nie
załagodzi sytuacji. - stwierdził, nerwowo sprawdzając zegarek. - Co ty tu
właściwie robisz?
- Powiedzmy, że chciałam zająć sobie miejsce w pierwszym rzędzie.
- Mówisz tak, jakby całe to wydarzenie nie budziło w tobie absolutnie żadnych uczuć...
- Czemu miałoby być inaczej? To tylko ludzie. Umrą tak, czy inaczej. Co za różnica w jaki sposób?
-
A więc to prawda... - zawahał się, jak gdyby nie do końca wiedząc, jak
ubrać w słowa to, co chciał mi powiedzieć.. - Pozbawiono cię już całego człowieczeństwa.
Nie czujesz nic, prawda? Kompletnie nic...
- Wątpiłeś w to? - obruszyłam się teatralnie. On jednak nie wychwycił sarkazmu, więc
podniosłam się z miejsca, dokładnie otrzepując przybrudzone kurzem
ubranie. Kremowa sukienka, którą na sobie miałam, nie nadawała się do
przesiadywania na schodach. - Jeszcze minuta. Słyszysz?
- Świst
powietrza. - stwierdził, porozumiewawczo kiwając głową.- To zawsze tak
wygląda? Czujesz ból w klatce piersiowej i jakiś cichy głosik w twojej
głowie mówi ci, że coś jest nie tak? Że nie powinno cię tu być?
-
Nie. Po prostu idziesz do pracy, siadasz przy biurku i zaczynasz
przeglądać stertę papierów, które przyniósł szef. Ktoś podaje ci świeżo
parzoną kawę. Odbierasz pierwszy telefon... a potem... potem wszystko
się kończy. W jednej sekundzie, cały twój świat... znika. - szepnęłam,
demonstracyjnie pstrykając palcami. W tej samej chwili samolot uderzył z
prędkością 790 kilometrów na godzinę w północną wieżę World Trade
Center, pomiędzy piętrem dziewięćdziesiątym trzecim i dziewięćdziesiątym
dziewiątym. Odrzutowiec wbił się w wieżowiec, jednocześnie niszcząc
rdzeń budynku, rozrywając klatki schodowe i rozlewając paliwo lotnicze.
Silna fala uderzeniowa przemieściła się na dół i po kilku sekundach
wróciła do źródła. Resztki samolotu i paliwo uległy zapaleniu. Ludzie,
znajdujący się poniżej uszkodzonych pięter zaczęli się ewakuować. Osoby
powyżej tych miejsc, nie miały już szans na ocalenie. Przynajmniej
setka pracowników, zdecydowała się na samobójczy skok. To, co działo się
przed budynkiem, przypominało piekło. Krzyk. Płacz. Przeraźliwy wrzask,
który odbijał się od ścian czaszki, jednocześnie krusząc ją i
rozsadzając. Cała ta scena, przywodziła na myśl fragment filmu
katastroficznego, ale... TO, działo się naprawdę. Spadający z ogromnej
wysokości ludzie, upadali na nagrywających całe to zajście - gapiów.
Gęsty dym ograniczał widoczność. W powietrzu unosił się pył, który
utrudniał oddychanie.
Urzędnicy w nieuszkodzonej, południowej wierzy, nie podjęli nawet prób ewakuacyjnych. Wszystko działo się bardzo szybko...
Szesnaście
minut później kolejny samolot uderzył z prędkością 950 kilometrów na
godzinę w południową wieżę, trafiając ją między piętrem siedemdziesiątym
ósmym i osiemdziesiątym czwartym. Części maszyny przebiły się przez
budynek i wyszły po stronie wschodniej i północnej, spadając na ziemię,
lub kilka budynków dalej. Rozpoczęła się masowa ewakuacja z południowej
wieży, poniżej strefy uderzenia.
Ludzie zrozumieli, że nie był to zwykły wypadek.
- W imię czego? - szepnął, nerwowo ściskając trzymaną w dłoni teczkę.
-
Czemu w ogóle cię to obchodzi? Nie powinieneś się tym przejmować. Czasem trzeba coś poświęcić. Czasem... są na tym
świecie rzeczy ważniejsze, niż kilka ludzkich żyć. Póki tego nie
zrozumiesz, będziesz słaby, Syriuszu. Słaby i bezużyteczny.
-
Formułki, które deklarujesz, są sprzeczne z tym, co podpowiada ci serce.
Ty i ja, mamy w sobie coś z ludzi. Być może to tylko ciało, ale... na
prawdę tego nie widzisz? Jak możesz być tak zaślepiona? - jego policzki
poczerwieniały, a głos podniósł się o oktawę. - Gdybyś tylko odważyła
się dać im szansę. Jedną, jedyną szansę! Zrozumiałabyś, że są czymś
więcej!
- Nie wiem, w jakim świecie żyjesz. Nie wiem, jak wygląda świat tych ludzi. Ale mój , to przede wszystkim wypełnianie rozkazów. - warknęłam, niemalże
przytykając mu do twarzy swoją dłoń.- Wiesz, co to jest? Nasze piętno. Nasze
przekleństwo. Nasza klątwa. I choćbyś nie wiem, jak bardzo się starał,
nie przekonasz mnie do swoich racji. Wiesz czemu? Bo to oni nas
naznaczyli. To oni zrobili z nas bestie. Nie zaprzeczaj! Może i nie
wyglądamy jak nasi bracia i siostry, ale... jesteśmy dokładnie tacy
sami. Bezlitośni. Pozbawieni skrupułów. A wszędzie, gdzie się pojawimy,
szerzy się zaraza, głód i śmierć. Chcesz dowodów? - pełne jadu
warknięcie sprawiło, że mężczyzna drgnął i wyprostował się.- Proszę! -
krzyknęłam, odwracając się na pięcie. Moją uwagę przykuła piękna,
zapłakana kobieta, siedząca na krawężniku. Krzyczała, zrywała z siebie
ubrania, wyrywała włosy. Ludzie mijali ją pośpieszne, obrzucali
spojrzeniami, pełnymi litości. Ale nikt się nie zatrzymał. Nikt nie
pomógł jej wstać. Nikt nie przejmował się jej tragedią. Nie dotyczyła
ona bowiem nikogo, poza nią samą.
- Co się stało? - powiedziałam, kucając przed nią i mówiąc tonem, który kojarzył mi się z odwiedzinami przy łóżku kogoś śmiertelnie chorego. W chwili, gdy
spod opuchniętych powiek wyłoniły się wielkie, szklane oczy,
udało mi się wychwycić moment, w którym mój towarzysz wstrzymał oddech.
- On tam
jest... na osiemdziesiątym ósmym piętrze... Patrick. Mój mąż... Patrick Luft . - wychrypiała, a jej twarz wykrzywił ból. Ból tak dotkliwy. Tak
przerażająco realny, że aż mogłam go dotknąć.
- Lorelei! - zawołał Syriusz, łamiącym się od płaczu głosem. - Nie rób tego, Lorelei!
- Patrick... to takie ładne imię. Macie dzieci? - Szepnęłam, rozczesując palcami jej długie, przybrudzone pyłem włosy.
- Dwójkę. Lexi ma już dwa latka. Alex sześć...
-
Jak masz na imię? Może ja, i mój towarzysz, Syriusz, możemy ci jakoś
pomóc? Widzisz... on bardzo ceni sobie ludzi. Jestem pewna, że zrobi dla
ciebie wszystko. - zapewniłam, przyciskając ją do siebie.
- Caroline Luft. Patrick... on tam jest... Na osiemdziesiątym ósmym piętrze. Patrick Luft. - zaszemrała, zanosząc się jeszcze głośniejszym płaczem, niż wcześniej.
-
Cóż, Caroline. - zaczęłam, szepcząc jej wprost do ucha na tyle głośno, by mężczyzna mógł mnie usłyszeć. - Patrick nie żyje. W trakcie uderzenia, osunęło się kilka
pięter. Zginął, przygnieciony sufitem. A teraz... możesz do niego
dołączyć. - dodałam, urywając jej głowę.
Ciszę rozdarł krzyk. Dwa kruczoczarne skrzydła wystrzeliły z ciała mężczyzny, który w mgnieniu oka pojawił się za mną. Pierwsze uderzenie powaliło mnie na ziemię. Drugie - odebrało mi dech. Demon złapał mnie za szyję, niemalże miażdżąc przy tym krtań. Choć nie sprawiało mi to fizycznego bólu, ludzkie ciało nie wytrzymało. Zaczęłam dławić się własną krwią.
- Pomyliłem się...- wysyczał, gdy trzasnął mi pierwszy kręg. - Ciebie nie da się ocalić. Ktoś taki jak ty... nie zasługuje na zbawienie!
- Nie ma na tym świecie czegoś takiego!. - wrzasnęłam, a potężny ból niemalże rozsadził mu czaszkę. Chwycił się za głowę ściskając ją tak mocno, że krew poczęła tryskać mu z uszu, nosa, a nawet ust. Widok, był przerażający. - Myślisz że możesz mnie zabić?! Że jesteś w stanie odebrać życie czemuś takiemu, jak ja? Dalej! Tylko byś mi pomógł! - krzyczałam, śmiejąc się piskliwie i miażdżąc mu obie stopy. Kiedy już upewniłam się, że nie wstanie, ostatkiem sił doczołgałam się do ciała zamordowanej kobiety. Rytuał musiał zostać ukończony. Rozerwałam jej ubranie, znacząc na zimnym już ciele pradawne, boskie symbole. Ostatnim elementem tej układanki, było złożenie człowieka w ofierze. Dostosowując się do otrzymanych rozkazów, nabiłam jej ciało na najbliższy znak, a głowę zabrałam ze sobą.
Wiadomość została przekazana.
***
- Możesz dzwonić nawet w środku nocy...
- Nie wiem, czy chcę cię w to mieszać, Fynn. - zdążył wychrypieć wokalista, bo nagle owionął go zimny podmuch, a język wywinął mu się w stronę gardła. Niemal automatycznie sięgnął ręką do ust, ale w tej samej chwili język wrócił na właściwe sobie miejsce. To było ostrzeżenie. Kolejne tego dnia. Nie mógł narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo. Niebezpieczeństwo? Tak. Czuł to. Czuł to bardzo wyraźnie. Wiedział, że w ciemności czai się coś, czego istnienia nie potrafi jednoznacznie zdefiniować. Luka w pamięci, która powstała na skutek przedawkowania, nie dawała mu spokoju. W tamtym dniu, kryła się odpowiedź na wszystkie, dręczące go pytania. Od tego czasu, nic nie było już takie samo. Koszmary. Wizje. Cienie, które obserwowały każdy krok. Myśli, przeszywające umysł, nie należące do niego... to nie było normalne.
- Co by się nie działo...
- Nie. Tak nie można, rozumiesz? Może to tylko stres, a może i coś więcej. Muszę odpocząć. W końcu... zaraz trasa, no nie? - uciął, przekraczając próg apartamentu. - Dobranoc, Fynn. - Dodał, nawet na niego nie patrząc. Drzwi zamknęły się leniwie, a on nie miał zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Z tylej kieszeni wąskich jeansów wyciągnął nieco pogniecioną już paczkę papierosów, włączył radio i z cichym westchnieniem opadł na stojący w koncie fotel. Widok za oknem był wprost olśniewający. Oto przed nim, rozpościerała się panorama wiecznie żywego miasta aniołów. Słońce chowało się już za drapaczami chmur, a na ulicę wylewała się amerykańska młodzież. Kiedyś też taki był. Uwielbiał zabawę, alkohol i kobiety.
Co się stało? To chyba strach. Strach... i tęsknota.
Tęsknota za życiem, które niegdyś prowadził. Może i było szybkie. Nieuważne. Wymagające. Może nie zawsze mu się podobało. Ale tylko wtedy czuł, że jest w stanie zapanować nad własnym losem. Że nikt nie może go kontrolować. Był przecież tym wybranym. Tym, któremu udało się przełamać stereotyp. Wyrwać z okowów zwykłego, szarego koegzystowania.
Wyciągnął z barku stary, opasły zeszyt.
Przestałem istnieć, jako Ja.
Pozostało ciało i tylko te blizny wciąż utwierdzają mnie w bolesnym przekonaniu, że jeszcze nie zwariowałem. Że nie wymyśliłem sobie całej tej historii jedynie po to, by zwrócić na siebie ICH uwagę.
Metalowa obręcz ściskała to biedne, niewinne serce. Cierpiał. Cierpiał tak, jak jeszcze nikt nigdy przedtem. Tak, jak nikt nie powinien cierpieć. Był to bowiem ten rodzaj bólu, który popycha ludzi ku największym, życiowym pomyłkom. Ten, którego nie sposób uciszyć, ni uśmierzyć. Który rodzi się i dojrzewa głęboko w nas.
Który zabija. Dzień po dniu.
W tej samej chwili do salonu wpadł jego brat. Nie pamiętał już nawet, kiedy ostatnio rozmawiali. Stali się sobie tacy obcy. Tak absurdalnie dalecy.
- To się nie uda, Will. Ta trasa. Przecież wiesz, jak jest... - zaczął, ale najwyraźniej nie dane było mu skończyć. Wzrok, którym obrzucił go wokalista, miał w sobie zbyt wiele smutku. Zbyt wiele żalu i wyrzutu.
- Wszystko jest już uzgodnione. Nie ma czasu na zmiany. Bilety wyprzedane, hale wynajęte...
- Słuchaj... nie jesteśmy już tymi, za których się podajemy. Świat nas nie kocha. Świat nas nie chce. Świat nie potrzebuje słabych... tylko ich niszczy. Kiedy na mnie patrzysz, pytasz, co jest nie tak. Wszystko jest nie tak, rozumiesz? Nie pasujemy tu! Chcieliśmy grać, bo to kochamy. Teraz, jesteśmy już tylko marionetkami. Nędznymi, zniszczonymi lalkami. Spójrz na siebie. Zacząłeś brać i pić. Ja tak samo. Nasza matka nie żyje, a my nie potrafimy nawet usiąść i zapłaka!
- Zrób to dla mnie. Nie odbieraj mi tego, Tom. Nie odbieraj mi czegoś, co pozwala mi oddychać. Zabijesz mnie, jeśli teraz odejdziesz.
Każdy człowiek, ma w sobie ukrytego potwora.
Przerażającą bestię, żywiącą się strachem, wstydem i nienawiścią.
Coś, co bez przerwy niszczy nas od środka.
Co sprawia, że patrzymy na innych z takim bólem, że aż brakuje im tchu i odwagi.
A ja... Ja byłam ich bestią - choć może jeszcze wtedy nie zdawali sobie z tego sprawy.
***
Ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy z niego spożyjesz, niechybnie umrzesz.
Czasem
wydaje nam się, że nasze życie należy tylko do nas. Że to my decydujemy
o tym, jaką ścieżkę obierzemy, gdzie zamieszkamy i jak umrzemy.
Czasem
wydaje nam się, że to wszystko ma jakiś głębszy sens. Że istnieje pewna
zasada. Reguła, dla której znajdujemy się właśnie tu i teraz.
Czasem wydaje nam się, że mamy jakiś wybór.
Że nasza ofiara- nie idzie na marne.
Od niepamiętnych czasów ludziom wmawia się, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki.
-
Gdzie ona jest? Wiem, że podróżujecie w parach! - krzyknął, choć nawet
nie spodziewał się odpowiedzi. Bezwładne ciało młodej kobiety unosiło
się jakieś trzy, lub cztery metry nad ziemią. Z tej wysokości ciężko
było stwierdzić, czy jeszcze żyje. Nienaturalnie powyginane kończyny i
szeroko rozpostarte ramiona drżały niezauważalnie. Czy cierpiała? Nigdy
się nad tym nie zastanawiał. Wpojono mu bowiem, że ból nie leży w ich
naturze. Tak samo, jak litość. Gdyby choć na sekundę stracił czujność...
gdyby się zawahał - nie uszedłby z życiem. Myśliwy, stałby się
zwierzyną. - Gadaj, albo użyję siły! - zagroził, a z ust ofiary wydobył
się zduszony śmiech. Jego reakcja była niemal natychmiastowa.
Szmaragdowe oczy kobiety wpatrywały się w czarne oczy Łowcy, gdy
niewidzialna uprząż coraz mocniej zaciskała się na jej wątłym ciele.
Chwilę później, ciszę rozdarł pisk i chrzęst łamanych kości
- Idź do diabła! - Wysyczała, przez zaciśnięte zęby.
- Brzmi, jak zaproszenie na kawę.
Po tych słowach wykrzywiła wargi w grymasie, który miał być chyba uśmiechem.
-
Wiesz, że nic ci to nie da, prawda? Nas nie da się zabić. Myślisz, że
nie próbowaliśmy? Takie istnienie... jest wręcz nie do zniesienia. -
wyznała, jak gdyby nigdy nic. Ostatni promień zachodzącego słońca
oświetlił jej zmęczoną twarz. Była piękna. To absurdalne, jak wiele
kryli w sobie skrajności. - Być narzędziem. Przedmiotem, w rękach
szaleńców. Ale ty chyba wiesz, jak to jest. Mam rację... Klaus?
- Przestań mącić mi w głowie!
-
Tak zabawnie jest robić to, co ci karzą? Pomyśl... jak wielu
przyjemności musiałeś sobie odmówić? A Ellie? Tak miała na imię, prawda?
Piękna, zielonooka Ellie. Jak zginęła? To był... wypadek. Tak? Jakiś
podróżny jej nie zauważył. Zachwiała się i wpadła tuż pod nadjeżdżający
pociąg. Ale ty wiesz, jak było naprawdę. Szukali cię. Miała pecha, skoro
wpadła akurat na Solarę...
- Nie obchodzi mnie kim jesteś, ani
czego tu szukasz... - przerwał, nerwowo rozglądając się za telefonem.
Wiedział, że długo jej tak nie utrzyma. Bez pomocy, najprawdopodobniej
nie dożyłby wschodu słońca. A on przecież nie mógł umrzeć. Nie tak. Nie
tu. Nie z jej ręki. Nie- przed dokonaniem zemsty. - Ale jeśli powiesz mi
coś na jej temat... jeśli dzięki temu, będę miał szansę ją odnaleźć
i...
- I zginąć w tak samo bezsensowny sposób, jak tysiące ludzi przed tobą? Powiedz mi... skąd bierze się w was takie szaleństwo?
-
To nie szaleństwo. To miłość. Ale jak ktoś zupełnie pozbawiony
zdolności odczuwania, miałby mnie zrozumieć? Dla ciebie, to tylko stek
bzdur,ale ja... ja, patrzę na to w zupełnie odmienny
sposób, i właśnie to - czyni mnie prawdziwie silnym. Dzięki temu, nie
zginę. Nie ważne, z jak silnymi istotami przyjdzie mi się zmierzyć...
-
Nie poddam się, póki jej nie zabiję. - dokończyła, uważnie ilustrując
go wzrokiem. - Nie wiem, czy świadczy to o twojej głupocie, czy
heroizmie. W końcu... to i tak bez znaczenia, skoro zaraz zginiesz.
Słabniesz. Z każdą chwilą. Z każdą sekundą... czas działa na twoją
niekorzyść, Kestner. Na twoim miejscu, zaczęłabym się modlić. Już tu,
czuję zapach twojej krwi. - syknęła, oblizując spierzchnięte wargi. W
przeciągu zaledwie kilku minut, jej wygląd diametralnie się zmienił. Nie
przypominała już pięknej, drobnej kobiety, o nieziemskim spojrzeniu i
uśmiechu anioła. Teraz - przybrała swoją
naturalną formę.
- Czy właśnie tak wygląda śmierć?
Zemsta.
Jak wiele jesteś w stanie zrobić, by jej dokonać? I czy aby na pewno warta jest swojej ceny?
Cóż, jeśli Syriusz pomaga Ci układać tę historię to niech nadal się tak dobrze spisuje :) chociaż mogę powtórzyć, że nadal kojarzy mi się z Syriuszem Blackiem, ale to mój ulubiony bohater i samo czytanie o jego imienniku sprawia mi prawdziwą radość. Tak samo jak Ty. Mimo że pojawiasz się tak rzadko, ja nadal nie tracę chęci na czytanie Twoich historii i nadal uwielbiam je równo mocno.
OdpowiedzUsuńBardzo mnie zaskoczyłaś przywołaniem sceny ataku na WTC, ale przyznaję, że to było po części smutne i przerażające. Smutne, że ludzie umierają w tak bezsensownych wypadkach, że inni powodują takie nieszczęścia, choć tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami. Przerażające, że to naprawdę się dzieje i niektórych naprawdę to nie obchodzi, a poświęcenie nie jest warte tej ceny. Chociaż najmocniejszy moment to zdecydowanie zabójstwo Caroline Luft, to było naprawdę mocne i niespodziewane, choć gdzieś w głębi serca spodziewałam się, że coś złego się wydarzy. Podobały mi się również Twoje przemyślenia na temat życia i tęsknoty, muszę przyznać, że zawsze mi się podobają i są bardzo prawdziwe, choć zdarza się, że bolesne.
Niezmiernie się cieszę, że wciąż mogę odnaleźć Ciebie w tej historii, podobnie jak w poprzednim opowiadaniu, które również uwielbiałam. Jesteś wspaniała i czytanie czegokolwiek stworzonego przez Ciebie sprawia mi olbrzymią przyjemność.
Żeby osiemnastka nie uderzyła Ci do główki, uczepię się kilku rzeczy:
- "stup" - ... udajmy, że tego nie było, okej? ;-)
- "karze" - akurat w tym rozdziale miałaś na myśli "każe" od "rozkazywać", a "karze" od "karać";
- "wierzy" - "wieży";
- "na prawdę" i "nie ważne" - łącznie.
Ściskam. <3
W pierwszej kolejności miałam się zabrać za wypisywanie błędów, ale widzę, że moja przedmówczyni mnie uprzedziła, więc pozwól,że przejdę od razu do samej treści.
OdpowiedzUsuńUwielbiam Syriusza, tego jestem pewna w stu procentach. Jest taki... no, syriuszowaty. nie umiem inaczej go określić.
za to Lorelei nieco mnie przeraża. to jej podejscie do ludzi, składanie ich w ofiarach... za cholerę nie mam pojęcia co się w niej dzieje i chyba na razie nie chcę wiedzieć.
świetnie opisałaś katastrofę WTC, aż mnie zmroziło, kiedy czytałam o tych samolotach. niby taki normalny, zwięzły, suchy opis, a co się dzieje z człowiekiem, kiedy o czymś takim czyta... brrr.
wybacz, ze tak dużo czasu zajęło mi wzięcie się za ten rozdział, ale szkoła, szkoła, szkoła i wielki leń xD
pozdrawiam!